Ławeczka owszem, jest potrzebna, ale człowiekowi jednak bardziej chce się latać - i coraz lepiej mu to wychodzi. Taki oto budujący wniosek płynie pokazanej wczoraj z Historii latania węgierskiego Márkus Zínház Puppet Theatre. Z tym, że umiejętność latania rozwija się nie bez bolesnych sińców, metodą od olśnienia do olśnienia. Dobrze, że bohater szmaciany (skojarzenie ze słynnym animowanym ludkiem spacerującym po linii uzasadnione) i jego pies też. Zrealizowane skromnymi środkami przedstawienie aż kipi od pomysłów, dzieci wszystkie łapały w lot i szalały ze szczęścia, próbując schwytać kolejne latające wynalazki (odrzutowiec z suszarki do włosów!) A kiedy szmaciany Armstrong ze szmacianym Aldrinem postawili stopę na księżycu, dorosłym widzom łzy się zakręciły w oczach.

Na japońskim spektaklu Genji i sklep z nakryciami głowy teatru Saruhachi-za  z Sado atmosfera była zgoła inna. Egzotyczny pokaz poprzedziło uczone wprowadzenie profesor Estery Żeromskiej na temat tradycyjnego japońskiego teatru i występujących w przedstawieniu niewielkich lalek bun’ya. Dla stałej festiwalowej publiczności wreszcie wyjaśniła się sprawa maseczki, którą od pierwszego dnia nosił na twarzy jeden z członków japońskiej ekipy – to on w przedstawieniu o historycznej waśni dwóch rodów jako kantor melorecytował tekst sztuki.

Kitsune Teatro de Marionetas do Porto jednych zachwyciło, innym wydało się tylko piękne. Zobaczyliśmy zamknięty, powolny cykl życia, w które w naturalny sposób wpleciona jest śmierć. Każdą przeciętą nić zwiąże się na nowo, zawsze w kimś będzie mieszkał biały lisi duch, strumień zawsze będzie miał swego pstrąga. I da capo. Perfekcyjna animacja wielkookich lalek, łagodna muzyka i scenograficzna Arkadia z garnkiem zupy na piecyku tworzyły bardzo estetyczną, doskonale wygładzoną całość. Może trochę zbyt doskonałą?

– Pamiętam kilka innych przedstawień tego teatru, m.in. Becketta – tamte miały temperament, a wobec „Kitsune” byłam kompletnie obojętna - powiedziała nam ciut rozczarowana Joanna Braun. – Estetyka, oniryka – tak, przyjmuję to, ale ten spektakl jest zupełnie zamknięty, nie ma w nim żadnej szczeliny. A przecież śmierć jest bardzo poważną szczeliną.

- Dla mnie to jest za proste – wyznał Marek Waszkiel. – Problemy, których dotyka ten spektakl, są według mnie znacznie bardziej skomplikowane, niż harmonijne przejście z prawej strony sceny na lewą i z powrotem.

Aplauz po spektaklu dowodził jednak, że tak precyzyjnie rozrysowane piękno ma bardzo wielu admiratorów.

Wieczorem Bratislava Puppet Theatre pokazał w Banialuce rzecz O podcinaniu skrzydeł  po dziewczyńsku rozgadaną (i to w dwóch językach, po czesku i polsku) sztukę o wątpliwych urokach życia w komunizmie. Główna bohaterka występuje w dwóch nieustannie negocjujących ze sobą osobach – jedna przyjmuje na wiarę objawione prawdy najlepszego ustroju, druga na polecenie babci klepie paciorek. Obie tęsknią za mamą, która jest Niewiamogdzie, owiana różową chmurką. Lalek w tym przedstawieniu nie ma, są za to kury przebrane za gołąbki pokoju, różowe sweterki, których zadaniem jest kontrastowanie z proletariacką szarością i inne zabawne rozwiązania inscenizacyjne.

Historia latania, foto A. Morcinek
Historia latania, foto A. Morcinek
Historia latania, foto A. Morcinek
Historia latania, foto A. Morcinek
Kitsune, foto A. Morcinek
Kitsune, foto A. Morcinek
Genji i sklep z nakryciami głowy, foto Darek daro Dudziak
Genji i sklep z nakryciami głowy, foto Darek daro Dudziak
Genji i sklep z nakryciami głowy, foto Darek daro Dudziak
Genji i sklep z nakryciami głowy, foto Darek daro Dudziak
O podcinaniu skrzydeł, foto Darek daro Dudziak
O podcinaniu skrzydeł, foto Darek daro Dudziak
O podcinaniu skrzydeł, foto Darek daro Dudziak
O podcinaniu skrzydeł, foto Darek daro Dudziak